Przejdź do głównej zawartości

Myśleć, jak Agata Nowakowska - czyli o 1% na kościoły i związki wyznaniowe

Ostatnio Agacie Nowakowskiej z Gazety Wyborczej wybitnie udał się tekst [1], w którym udowadnia, jak to jest "najpierw coś napisać, a dopiero później zastanowić się, czy ma to jakikolwiek sens" (pytanie, czy faza druga planu została wdrożona...?). Generalnie nie byłoby w tym nic przesadnie złego (takie teksty codziennie ukazują się na świecie w wielu egzemplarzach) gdyby nie to, że znalazł on posłuch wśród naszych politykierów [2] zgromadzonych w jednej ze stacji radiowych w siódmy dzień tygodnia, którzy to jeżeli tylko mogą coś skrytykować, na 99,9% to uczynią.

Pani bądź też Panna Nowakowska straszy wszystkich tym, że biskupi chcą położyć rękę na 600 mln złotych rocznie z budżetu państwa w zamian za przyzwolenie / (?) akceptację (?) / błogosławieństwo (?) likwidacji tzw. Funduszu Kościelnego. Inaczej rzecz ujmując, według A. Nowakowskiej aktualnie "biorą" tylko 80-100 mln, chcą wziąć więcej.

Nie wnikając już w zasadność udzielania pomocy finansowej instytucjom religijnym (a znam też takich, którzy nikomu takiej pomocy udzielać by nie chcieli, bez względu na rodzaj działalności) warto jednak zwrócić uwagę na kilka podstawowych faktów, których redaktor Nowakowska albo nie bierze pod uwagę, albo cichutko zamiata pod dywan, bo nie do końca pasują do jej błyskotliwej tezy postawionej w tytule artykułu (do którego oczywiście tekst musi jakoś pasować).

Redaktor Nowakowska w swojej polemice z pomysłem Konferencji Episkopatu Polski nie bierze pod uwagę tego, że:

- wskazane środki z Funduszu Kościelnego w wysokości 80-100 mln złotych rocznie nie są przeznaczane jedynie na Kościół Katolicki (czyli tych biskupów, których red. AN tylko widzi); oczywiście nie polemizuję z tym, że KK -- mając jakby nie było największe grono wiernych, bez względu na to, ilu ich w rzeczywistości jest -- dostaje największy kawałek z tego torciku;

- Agata Nowakowska w sobie jedynie znany sposób zakłada a priori, że każda z uprawnionych osób odda jeden procent swojego podatku akurat Kościołowi Katolickiemu (ewentualnie jest to jedyna instytucja religijna, którą pani redaktor jest w stanie dostrzec zza ekranu dziennikarskiego monitora). Takimi hurraoptymistami nie są zapewne nawet sami biskupi. Warto podkreślić, że oddanie jednego procenta swojego podatku ma dotyczyć wszystkich kościołów i związków wyznaniowych legalnie działających w Polsce. A co, jeśli jakiemuś katolikowi (bądź katoliczce) spodoba się oddanie swojego 1% podatku na którąś z gmin żydowskich?

Oczywiście likwidacja Funduszu Kościelnego nie będzie stanowiła 100% odcięcia się od wszystkich dotacji, ulg i wspomożeń, jakie instytucje religijne uzyskują od Państwa, ale zmiana taka może przyczynić się do zaistnienia kilku innych możliwości (nie wszystkie na pewno zostały wymienione, lista zapewne może być dłuższa):

- żeby dana instytucja religijna mogła otrzymać od (niekoniecznie swoich) wiernych środki z 1% będzie musiała się o nie "postarać". Tym samym środki rozdzielane z Funduszu Kościelnego (przyznawane 'z góry', bez dodatkowych warunków) zostaną zastąpione przez wsparcie na zasadzie dobrowolnej ofiary. W tym momencie mogą podnieść się głosy, że "taka z tego dobrowolność jak z...", będzie jak z "tacą co łaska" itd. Moi drodzy -- wszyscy codziennie jesteśmy naciskani przez skomercjalizowany świat do wydawania swoich środków walutowych na milion różnych rzeczy (mniej lub bardziej do szczęścia potrzebnych), czasami nawet wtedy, kiedy ich nie mamy. Także płakanie nad jakimkolwiek "przymusem" wspierania instytucji religijnej z własnej kieszeni przy uiszczaniu dobrowolnych ofiar jest -- moim zdaniem -- co najmniej litość wzbudzające;

- niektóre kościoły lub związki wyznaniowe w perspektywie przyznawanych środków z Funduszu Kościelnego były z góry na straconej pozycji. Cóż, zadeklarowanych mariawitów czy prawosławnych nam raczej w najbliższym czasie zanadto nie przybędzie. Zakładając mechanizm podobny do tego znanego z 1% dla organizacji pożytku publicznego (który oczywiście nie jest bez wad, ale to temat na osobną dyskusję) instytucje te zyskają przynajmniej teoretyczną szansę na rozszerzenie swojej -- czasami bardzo ciekawej i pożytecznej -- działalności społecznej czy kulturalnej;

- kolejny punkt, który może okazać się pewnym pozytywem tej sytuacji, podsunęła Patrycja na facebooku -- kwestia sprawozdawczości. W przypadku organizacji pozarządowych z tą sprawozdawczością ze środków uzyskanych z racji 1% bywa różnie[3], ale system powoli się w tej kwestii kształtuje. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby podobny mechanizm zastosować w przypadku 1% na kościoły i związki wyznaniowe (a nawet wydaje mi się, że w tym temacie schemat powinien zostać zachowany lub nawet ulepszony o doświadczenia z ngo'sów);

- warto podkreślić fakt, że ten kolejny jeden procent to będą pieniądze, o których każdy obywatel płacący podatki będzie mógł zadecydować sam. Co jest podkreślane w przypadku kampanii na rzecz 1% dla organizacji pozarządowych to to, że nie są to żadne "dodatkowe pieniądze", które komuś oddajemy. Te środki i tak wylatują z naszego portfela do czarnej dziury nazywanej potocznie Skarbem Państwa. Jeżeli chcemy, aby one właśnie tam trafiły -- nie ma sprawy. Odpowiednią rubryczkę w zeznaniu podatkowym pozostawiamy pustą;

- wydaje mi się, że w pewnej przyszłości z mechanizmu 1% będą mogły skorzystać nie tylko te "klasyczne" kościoły i związki wyznaniowe ;-) (tutaj kłania się treść art. 31 i nast. Ustawy o gwarancjach wolności sumienia i wyznania z dnia 17 maja 1989 r. (Dz.U. Nr 29, poz. 155 z późn. zm.).

Na razie dyskusja trwa.

Źródła:
[1] Agata Nowakowska, Biskupi chcą od podatników 600 mln. Rocznie, Gazeta Wyborcza (15.10.2011)
[3] Organizacje pozarządowe tracą prawo do "1 %", Zielony Dziennik, 29.01.2011 [dostęp: 16.10.2011]

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Niezależni.org [ku pamięci]

Wpis zdecydowanie okazjonalny, chociaż lepiej by było (w moim - jak również kilku[nastu] innych ludzi mniemaniu - gdyby takiej okazji nigdy nie było). Dzisiaj swoją działalność kończy miejsce dla mnie szczególne, przez długie lata utożsamiane z moim "internetowym domem", adresem, pod którym zawsze czułem się "u siebie". Zaczęło się kilka dobrych lat temu, kiedy kidzior (Marek Karcz) wpadł na pomysł zorganizowania strony do Listy Niezależnych Radia Łódź. Najpierw współpraca z Radiem Łódź, później przejście na własną rękę, wiele recenzji, informacji o koncertach (początkowo głównie z Łodzi, później pojawiały się informacje z Pabianic, Bełchatowa, Piotrkowa Trybunalskiego - aż w końcu nawiązano współpracę z jednym z krakowskich klubów..). W końcu organizowanie koncertów pod własnym szyldem (z banerem, który zaginął w akcji..), zloty bardziej i mniej świąteczne, ale zawsze w dobrych humorach i z niezapomnianymi akcjami. Dzieliło nas czasami prawie wszystko, łączyło zami...

Kręgosłupy moralno-polityczne działaczy KO - Trzask i prask

Żartom na temat kręgosłupa moralnego (czy, jak to określił poseł Bartosz Arłukowicz, kręgosłupa polityczno-moralnego [ 1 ]) Jarosława Gowina nie było końca. Co prawda panowie Arłukowicz i Trzaskowski pokłócili się o to w kontekście "przechodzenia z partii do partii", ale szantaż Jarosława " głosowałem, chociaż się z tego nie cieszyłem " Gowina w sprawie wyborów prezydenckich w 2020 r. przejdzie do historii polskiej polityki. Wystarczyło jednak poczekać do końca I tury wyborów prezydenckich, w których Konfederacja  popierająca Krzysztofa Bosaka wykręciła nadspodziewanie dobry wynik (chociaż kto uważnie obserwował ich kampanię nie powinien być tym aż tak bardzo zaskoczony), żeby usłyszeć całą symfonię chrzęstu pękających kręgosłupów w szeregach Platformy Obywatelskiej / Koalicji Obywatelskiej od gwałtownego skrętu w prawo. Warto zachować tę chwilę w pamięci potomnych -- kiedyś z pewnością do tego wrócimy. Zaczęło się od tweetów (sztabu) Rafała Trzaskowskiego, produkow...

Uliczna (sub)kultura strachu

Właściwie już nawet sam nie wiem, ile razy miałem taką sytuację. Jadę rowerem, przede mną ( vis-à-vis ) osoba / osoby z małym dzieckiem. Nagle "zorientowanie się w sytuacji", nerwowe przyciągnięcie dziecka do siebie, czasami dość głośne "uważaj, rower jedzie", "patrz przed siebie", "zejdź z drogi". Nie pozostaje mi w zasadzie nic więcej, jak tylko uśmiechnąć się do mijających mnie pieszych z maluchem i nieśmiało uśmiechnąć się, z nieukrywanym uczuciem zakłopotania. Niezmiennie, za każdym razem. Stałem się -- wbrew swojej woli -- uczestnikiem jednej z pierwszych lekcji "wychowania komunikacyjnego" tego młodego człowieka. Oto ja: rowerzysta, szybki, większy, "silniejszy", "ustąp mi miejsca". Oto on: pieszy, wolniejszy, "narażony na obrażenia, które mu niechybnie zafunduję, jeśli tylko nie zejdzie mi z drogi". Za chwilę pewnie pytanie "a gdzie ja jeżdżę, skoro mi dzieci prosto spod kół zabierają...