Przejdź do głównej zawartości

Rząd napisze - prezydent poprawi

Prezydent RP najwyraźniej znalazł już sens sprawowania przez siebie urzędu prezydenckiego. Chcąc być aktywnym, zaczyna poprawiać kolejne ustawy przygotowywane przez rząd Donalda Tuska -- dodajmy pro forma: rząd pochodzący z tej samej opcji politycznej. Nie zamierzam wgłębiać się w ocenę zmian, które proponowane są przez prezydenta i jego otoczenie, na ten temat spiera się już wystarczająca liczba fachowców, mając na ten sam temat zupełnie odmienne zdania [swoją drogą: dla mnie większość tych zmian to jedynie przypudrowanie noska w sytuacji, w której Polska potrzebuje poważnej operacji plastycznej – ale to tylko takie moje skromne zdanie]. Bardziej interesuje mnie sam mechanizm oraz możliwe jego konsekwencje.

Zaczynając ab ovo -- zgodnie z brzmieniem art. 118 Konstytucji RP inicjatywa ustawodawcza przysługuje (między innymi) Prezydentowi RP. Być może ktoś kiedyś w 1997 roku pomyślał, że nie wpisanie osoby prezydenta (przy jednoczesnym daniu możliwości proponowania swoich ustaw przez Radę Ministrów, Senat, co najmniej 15 posłów oraz 100 tysięcy obywateli) mogło by w jakiś sposób deprecjonować tę funkcję. Chociaż bardziej prawdopodobne dla mnie jest wyjaśnienie tego w znaczący z punktu politycznego sposób: żadna z politycznych sił układających ówczesną konstytucję nie wiedziała, gdzie znajdzie się za kilka lub kilkanaście lat. Także wszyscy woleli sobie zapewnić przynajmniej teoretyczną możliwość kreowania prawnego porządku w państwie.

W ciągu ostatnich 13 lat prezydenci rzadko korzystali z tej możliwości, tym samym zostawiając główny ciężar ustawodawczy wyspecjalizowanym organom (Sejm i Senat) oraz Radzie Ministrów (tutaj postawione są dodatkowe warunki – jak przedstawienie ekonomicznych skutków wdrożenia proponowanych rozwiązań). O inicjatywie obywatelskiej chyba nie ma co pisać – myślę, że większość całkiem dobrze wie, jak kończyły się dotychczasowe próby wykorzystania tego mechanizmu (vide lądowanie kolejnych projektów w koszycach albo szuflolandii). Znamiennym jest fakt, że jedną z nielicznych (o ile nie jedyną) inicjatywą ustawodawczą, która została ostatecznie zrealizowana, jest ta dotycząca przywrócenia ustawowego dnia wolnego w dniu 6 stycznia…

I nagle, po ponad 13 latach funkcjonowania stanowiska Prezydenta RP w niezmienionych warunkach, Bronisław Komorowski w ciągu zaledwie półrocznego okresu sprawowania swojego urzędu zapowiada drugie (!) wykorzystanie zakurzonego mechanizmu prezydenckiej inicjatywy ustawodawczej. Jeszcze ciekawszym jest system wykorzystywania zapisu konstytucyjnego w perspektywie całości polskiego układu politycznego oraz zakresu przedmiotowego proponowanych zmian.

Obie dotychczasowe inicjatywy (przynajmniej według zapowiedzi) mają dotyczyć zmian w systemie emerytalnym. Pierwsza inicjatywa dotyczyła świeżo podpisanej przez prezydenta (sic!) ustawy, na mocy której osoba, która uzyskała uprawnienia emerytalne i chce jednocześnie pobierać emeryturę i pracować, zmuszona została do zwolnienia się z pracy… a następnie ponownego zatrudnienia. Nie mam nawet zamiaru komentować sensowności tego rozwiązania – trudno mi w ogóle wpaść na pomysł, co podmiot liryczny miał na myśli. Prezydent krótko po podpisaniu ustawy zapowiedział wyprowadzenie inicjatywy mającej na celu zmianę tej (absurdalnej?) sytuacji. Wyjaśnienie dotyczyło tego, że ustawa wprowadzała wiele istotnych rozwiązań, z których nie można było zrezygnować, zaś zaproponowana zmiana ma dotyczyć zaledwie jednej z nich.

Druga, ewentualna zmiana (zapowiadana jeszcze przed zakończeniem rządowych prac nad ustawą!) może wskazywać na pewien trend (lub też kierunek działań), jaki ma zamiar obrać urzędujący prezydent.

Jest to dla mnie sytuacja co najmniej paradoksalna z dwóch powodów.

Po pierwsze: prezydent pochodzący z pewnej opcji politycznej planuje poprawiać prace rządu z tej samej opcji politycznej (mamy rząd koalicyjny, jednak z dotychczasowego przebiegu prac widać wyraźnie, że tylko jedna opcja jest w nim wyraźnie aktywna – druga jedynie broni wydartych stanowisk rządowych), przy jednoczesnej przewadze tej samej opcji politycznej w Sejmie i Senacie. Czytaj: poseł AB z PO na początku ma przegłosować ustawę zaproponowaną przez PO, po czym ma zgodzić się na zmianę do tej ustawy, zaproponowaną przez Prezydenta RP – także z PO.

Po drugie: działania takie w pewnym sensie zaburzają pewną myśl konstytucyjną, która przyświeca funkcjonowaniu obecnego systemu. Głównym zadaniem Rady Ministrów (popularnie nazywanej „rządem”) powinno być rządzenie (czyt. sprawowanie bieżącego zarządu nad sprawami państwa). Funkcja prawotwórcza ma zapewniać pewną możliwość wpływania na stan rzeczywisty (dawanie narzędzi pozwalających na skuteczne sprawowanie władzy). Głównym zadaniem Parlamentu – jako reprezentacji narodu – jest ustanawianie zasad, wg których ma funkcjonować państwo, wytyczanie jego granic. Głównym zadaniem Prezydenta RP w obecnym układzie powinno być reprezentowanie państwa, bycie jego mężem opatrznościowym, prowadzenie wewnątrznarodowych koncyliacji wobec różnych stron polskiej sceny politycznej oraz sprawowanie funkcji honorowych i reprezentacyjnych – oraz w pewnym sensie symbolicznie bycie zwierzchnikiem sił zbrojnych (de facto zarząd nad wojskiem sprawuje bezpośrednio najwyższa kadra oficerska, na kadrę oficerską wpływa w największym stopniu odpowiedni minister, prezydentowi pozostaje głównie powoływanie najwyższej kadry oficerskiej, co niemal zawsze jest i tak wynikiem pewnych układów wojskowo-politycznych).

Ustawiając system tak, jak próbuje zrobić to prezydent Komorowski, budujemy system, w którym Prezydent staje w jednej stronie politycznego sporu, budując rozwiązania forsowane przez jedną lub drugą stronę.

Ewentualnie jest to działanie nakierowane na to, że w przyszłym roku PO może nie uzyskać większości w wyborach parlamentarnych (mało prawdopodobne, ale jednak) i nie skonstruuje rządu. Za to prezydenta będzie miała jeszcze przez kilka lat…

Źródła:

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Niezależni.org [ku pamięci]

Wpis zdecydowanie okazjonalny, chociaż lepiej by było (w moim - jak również kilku[nastu] innych ludzi mniemaniu - gdyby takiej okazji nigdy nie było). Dzisiaj swoją działalność kończy miejsce dla mnie szczególne, przez długie lata utożsamiane z moim "internetowym domem", adresem, pod którym zawsze czułem się "u siebie". Zaczęło się kilka dobrych lat temu, kiedy kidzior (Marek Karcz) wpadł na pomysł zorganizowania strony do Listy Niezależnych Radia Łódź. Najpierw współpraca z Radiem Łódź, później przejście na własną rękę, wiele recenzji, informacji o koncertach (początkowo głównie z Łodzi, później pojawiały się informacje z Pabianic, Bełchatowa, Piotrkowa Trybunalskiego - aż w końcu nawiązano współpracę z jednym z krakowskich klubów..). W końcu organizowanie koncertów pod własnym szyldem (z banerem, który zaginął w akcji..), zloty bardziej i mniej świąteczne, ale zawsze w dobrych humorach i z niezapomnianymi akcjami. Dzieliło nas czasami prawie wszystko, łączyło zami...

Uliczna (sub)kultura strachu

Właściwie już nawet sam nie wiem, ile razy miałem taką sytuację. Jadę rowerem, przede mną ( vis-à-vis ) osoba / osoby z małym dzieckiem. Nagle "zorientowanie się w sytuacji", nerwowe przyciągnięcie dziecka do siebie, czasami dość głośne "uważaj, rower jedzie", "patrz przed siebie", "zejdź z drogi". Nie pozostaje mi w zasadzie nic więcej, jak tylko uśmiechnąć się do mijających mnie pieszych z maluchem i nieśmiało uśmiechnąć się, z nieukrywanym uczuciem zakłopotania. Niezmiennie, za każdym razem. Stałem się -- wbrew swojej woli -- uczestnikiem jednej z pierwszych lekcji "wychowania komunikacyjnego" tego młodego człowieka. Oto ja: rowerzysta, szybki, większy, "silniejszy", "ustąp mi miejsca". Oto on: pieszy, wolniejszy, "narażony na obrażenia, które mu niechybnie zafunduję, jeśli tylko nie zejdzie mi z drogi". Za chwilę pewnie pytanie "a gdzie ja jeżdżę, skoro mi dzieci prosto spod kół zabierają...

Przywróćmy myślenie

W sumie trudno mi powiedzieć, jakie uczucia towarzyszą mi, gdy czytam kolejne informacje dotyczące akcji przywracania lekcji historii w szkołach . Nawet nie chodzi mi o te całe dywagacje, jaki będziemy mieli patriotyzm ( a teraz jaki mamy? ), jaką wiedzę historyczną będą miały następne pokolenia ( a teraz jaką mają? ) czy jak "władza ogłupia lud". Spuszczę zasłonę milczenia na teksty wygłaszane przez obrońcę nauki historii, Łukasza Warzechę , który nie widzi potrzeby rozmowy z uczniami jako  "niepełnoprawmymi partnerami do dyskusji" . Z uczniami nie rozmawiałem - przyznał Warzecha. - Mam wrażenie, że uczeń na poziomie I klasy liceum nie jest w stanie ogarnąć wszystkich konsekwencji. Jeżeli ktoś ma 15 czy 16 lat to, nie chcę nikogo urazić, ale nie jest pełnoprawnym partnerem takiej dyskusji - uważa. [ 1 ] Nie wiem, jakie uczucia mi towarzyszą, gdy czytam te rewelacje, bo jest to coś pomiędzy śmiechem przez łzy i zażenowaniem. Rozpoczęto batalię o liczbę godz...