Może zabrzmieć to jak jakiś polityczny coming out -- lub w najlepszym razie jak moja deklaracja polityczna -- ale delikatnie rzecz ujmując nie jestem fanem prawej strony polskiej sceny politycznej. Mało tego, z biegiem lat zauważam u siebie stopniową migrację na stronę lewą, z czym nie jest mi zdecydowanie źle. A gdyby jeszcze było tego za mało to uważam, że niektóre z działań szeroko rozumianej polskiej prawicy (tych oficjalnie-politycznych i tych społecznie-politycznych) są w najwyższym stopniu szkodliwe i należy się im przeciwstawiać.
Tak czy inaczej reprezentacji moich poglądów i tak nie dostrzegam na polskiej scenie politycznej, w czym najpewniej nie muszę się czuć osamotniony.
A teraz sedno sprawy, czyli dlaczego o tym dzisiaj piszę. Otóż dzisiaj niemal zalała mnie liczba wpisów powielających i komentujących sprawę "wycieku" z facebooka zapisów rozmów Przemysława Holochera -- czyli postaci, z którą osobiście nie chciałbym mieć absolutnie nic wspólnego. Taki holochergate. Wpisy mnie zalewają, na lewej stronie trwa festiwal radości, uśmiechów i cytatów, dostaję zaproszenie do fanpage'a Holocher Codzienny /nie linkuję/ -- a ja czuję niesmak. Nie, nie potrafię zebrać w sobie aż tyle empatii (choć być może to mój błąd), żeby w tej sytuacji poczuć litość i uronić łzę nad liderem prawicowych bojówek organizujących rodzinne manifestacje czy składających kwiaty na grobach bitewnych /oczywiście nie ma mowy, żeby tacy dobrzy i prawi młodzi ludzie nienawidzili kogokolwiek, prawda?/ Na te historie nie dam się nabrać -- i nie potrzebuję do tego Wikileaks. Jednak wyciąganie i publikacja prywatnej korespondencji prywatnej osoby (nawet tak znanej i kontrowersyjnej) to już dla mnie za dużo. Pass.
Ktoś może powiedzieć (i takie głosy już są) -- ...ale korespondował z posłami. I racja. Tylko po pierwsze -- od kiedy można uznać a priori, że korespondencja z osobą pełniącą funkcję publiczną jest zawsze korespondencją mającą znaczenie publiczne? Po drugie zaś -- czyżby prywatne życie Przemysława Holochera ograniczało się do korespondencji z osobami pełniącymi funkcje publiczne? Mam jakieś dziwne przeczucie, że jednak nie -- ale nie zamierzam tego sprawdzać. To tylko dwa podstawowe pytania z całej serii, jaką można by rzucać w liberalne środowisko polskiej lewicy, tak bardzo martwiącej się o swoją prywatność porywaną przez ex definitione złe korpo.
Na końcu tekstów złote myśli à la Paulo Coelho o tym, jak to korporacje są be i strzeżcie się ich dzieci, a aktywistycznej korespondencji nie powierzajcie złemu Markowi (a przesyłać przez gmaila można? czy może lepiej gołębiem by to tak było?).
Także moi mili, bawcie się beze mnie. Żebyście tylko kiedyś się nie zaśmiali obrywając przez łeb tym samym obuchem.
post scriptum
Widząc, że w tej notatce nie wszystko może być do końca dostatecznie wyjaśnione, zapraszam także do drugiej części refleksji: Prawo maksymalnej skuteczności (będącej odpowiedzią na ten tekst z bloga gotmuchy).
post scriptum
Widząc, że w tej notatce nie wszystko może być do końca dostatecznie wyjaśnione, zapraszam także do drugiej części refleksji: Prawo maksymalnej skuteczności (będącej odpowiedzią na ten tekst z bloga gotmuchy).
Komentarze